Jeśli należysz do grona graczy, którzy z rozrzewnieniem wspominają długie godziny spędzone na zrzucaniu bomb orbitalnych, przypadkowym zabijaniu kumpli z drużyny i głoszeniu chwały „zarządzanej demokracji”, to wiedz, że Helldivers 2 spełni twoje marzenia – i to z rozmachem. Po prawie dekadzie od premiery pierwszej części, Arrowhead Game Studios wraca z kontynuacją, która nie tylko zmienia perspektywę z izometrycznej na TPP, ale też przenosi cały znany chaos i absurd na zupełnie nowy poziom.

Helldivers 2 to gra, która w teorii wygląda jak typowy shooter sci-fi, ale już po kilku misjach zdajesz sobie sprawę, że to tak naprawdę symulator galaktycznej farsy, w której walczysz z robalami wielkości domu, próbujesz przeżyć bombardowanie własnej drużyny i robisz to wszystko w imię wyższych wartości – czyli oczywiście rozszerzania wpływów Super Ziemi. Humor, brutalność i kooperacja mieszają się tu w proporcjach niemal idealnych. To gra, w której jeden przycisk nie tylko uruchamia strategiczny nalot, ale może też zakończyć całą misję… przez pomyłkę.

I właśnie to sprawia, że Helldivers 2 nie jest tylko kolejną strzelanką. To czysta esencja współpracy (i chaosu) w gronie znajomych, gra, która potrafi cię rozbawić, wkurzyć i zmusić do myślenia – wszystko w ciągu jednej, 20-minutowej misji. Ale czy ta kontynuacja dorasta do legendy oryginału? Czy nowa forma to krok naprzód, czy może zbyt śmiała zmiana? Zanurzmy się w świat Super Ziemi i sprawdźmy, czy demokracja nadal się dobrze trzyma.

Fabuła

W świecie Helldivers 2 nie mamy do czynienia z typową opowieścią o ratowaniu ludzkości – to raczej sarkastyczna parodia imperializmu, militaryzmu i propagandy, ubrana w płaszcz science fiction. Już od pierwszych minut gry wiadomo, że nie jesteśmy bohaterami w klasycznym sensie – jesteśmy narzędziami w służbie Super Ziemi, czyli wielkiego galaktycznego imperium, które szerzy „zarządzaną demokrację” wszędzie tam, gdzie tylko zdoła dotrzeć swoimi statkami.

Brzmi znajomo? Oczywiście – inspiracje filmem „Żołnierze Kosmosu” są aż nadto wyraźne, ale to właśnie nadaje grze tożsamości i charakteru. Zamiast ratować świat przed obcą inwazją, to my jesteśmy inwazją, która przybywa na obce planety, by „przynieść wolność”, czyli tak naprawdę spacyfikować każdego, kto nie zgadza się z naszą wizją porządku.

Gra nie prowadzi nas przez typową kampanię fabularną z misjami fabularnymi – tutaj historia rozwija się w tle, poprzez komunikaty propagandowe, transmisje z centrali Super Ziemi, a także globalną metagrę, w której gracze na całym świecie wspólnie prowadzą wojnę na wielu frontach. Planety są odbijane, odbijane z powrotem, a narracja dynamicznie reaguje na to, co robi społeczność.

Wrogami są dwie frakcje: Terminoidzi, czyli agresywne, robaloidalne potwory, oraz Automatonowie, przypominający maszynową wersję totalitarnych reżimów. Obie strony przedstawiane są jako zagrożenie dla porządku i pokoju, choć z perspektywy tych istot to my jesteśmy najeźdźcami. Ten dystans narracyjny i satyra polityczna to jedno z najmocniejszych ogniw Helldivers 2 – gra nigdy nie mówi wprost, że jesteśmy „tymi złymi”, ale daje wystarczająco dużo wskazówek, by gracze to zrozumieli.

Wszystko tu ocieka ironią – od rekrutacyjnych filmików z narratorem jak z reklam wojskowych, po komentarze generałów o „przynoszeniu wolności za pomocą granatów odłamkowych”. Ale to nie tylko śmiech dla śmiechu – ta fabuła, choć luźna, świetnie buduje świat przedstawiony i nadaje sens naszym działaniom w grze.

Nie ma tu klasycznych cutscenek, dramatycznych zwrotów akcji czy dialogów z NPC-ami – ale jest poczucie uczestnictwa w czymś większym, parodii galaktycznej wojny, która – mimo całej swojej głupoty – zaskakująco dobrze działa jako spójna wizja świata.

Mechanika rozgrywki

Rozgrywka w Helldivers 2 to prawdziwy pokaz tego, jak zrobić kooperacyjne strzelanie z jajem i jednocześnie nie pozbawić go głębi. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to po prostu kolejny trzecioperspektywowy shooter w klimacie sci-fi, ale już po pierwszej misji wiadomo, że to o wiele więcej niż tylko bieganie i strzelanie. Tutaj każda akcja ma znaczenie, a każda decyzja – nawet ta o wystrzeleniu rakiety – może doprowadzić do sukcesu albo totalnej katastrofy.

Zaczynamy od tego, że Helldivers 2 stawia na kooperację. Gra została zaprojektowana z myślą o drużynach czteroosobowych, a granie solo to raczej sport ekstremalny niż pełnoprawne doświadczenie. Misje wykonuje się w składzie, który ląduje na powierzchni planety w kapsule desantowej, i od tego momentu robi się gorąco – dosłownie i w przenośni.

Co ciekawe, gra wprowadza system „friendly fire”, czyli możliwość ranienia (albo zabijania) własnych towarzyszy. Brzmi frustrująco? Bywa. Ale też niesamowicie dodaje smaczku, bo zmusza do przemyślanej współpracy. Rzucasz granat? Lepiej upewnij się, że kolega nie stoi dwa metry od celu. Wzywasz nalot? Uważaj, żeby nie przekształcić własnego zespołu w krater.

Kluczową mechaniką są też tzw. Stratyagemy – specjalne umiejętności, które aktywujemy, wpisując kombinację przycisków podczas rozgrywki. Można przywołać wieżyczkę obronną, zrzut amunicji, ciężkie uzbrojenie, mech bojowy, a nawet nalot orbitalny. To coś, co naprawdę odróżnia Helldivers 2 od typowych shooterów – system stratagemów wymaga szybkiego myślenia, refleksu i dobrej komunikacji w drużynie, bo czas ich aktywacji to nie żart. Jedna pomyłka i wieżyczka może rozwalić więcej sojuszników niż wrogów.

Same misje są zaskakująco różnorodne – czasem trzeba wyeliminować bossa, innym razem aktywować sekwencję przełączników, ochronić punkt kontrolny albo wytrzymać falę przeciwników przez określony czas. A wszystko to dzieje się w środowisku, które zmienia się dynamicznie – deszcz meteorytów, burze piaskowe, ograniczona widoczność, napalm – warunki potrafią być tak ekstremalne, że trzeba na bieżąco zmieniać taktykę.

Nie można też zapomnieć o tym, że wszystko, co robimy, wpływa na globalną metagrę – odbijanie planet, wypełnianie celów wojennych, wspieranie ofensyw w różnych sektorach. Gracze na całym świecie działają wspólnie, by przejąć kolejne układy planetarne, a każda misja to mała cegiełka w tej większej wojnie.

Dodatkowo, system progresji też jest przemyślany – odblokowujemy nowe bronie, zbroje i stratagemy, a każda modyfikacja wpływa realnie na styl gry. Chcesz być ciężkozbrojnym wsparciem? Proszę bardzo. Wolisz lekką zbroję i szybkie akcje? Też się da. Gra pozwala tworzyć własne buildy, a różnorodność ekwipunku i umiejętności naprawdę daje się odczuć w boju.

I co ważne – nie ma tu klas postaci. Każdy Helldiver może być kim chce, a wszystko zależy od konfiguracji sprzętu i stratagemów. To fajne podejście, bo zmusza do elastyczności i eksperymentowania.

Podsumowując: mechanika Helldivers 2 to mieszanka szalonej kooperacyjnej akcji z elementami taktyki, ryzyka i chaosu, gdzie każda misja może zakończyć się triumfem… albo spektakularną porażką. Ale właśnie dlatego każda gra to unikalna przygoda, a wybuchy śmiechu i krzyki przez mikrofon to norma.

Grafika i dźwięk

Jeśli chodzi o grafikę w Helldivers 2, to Arrowhead naprawdę podkręciło śrubę w porównaniu do jedynki. Zrezygnowano z widoku izometrycznego na rzecz pełnoprawnej trzeciej osoby, co samo w sobie już było sporym krokiem naprzód. Ale najważniejsze jest to, jak ta zmiana wpłynęła na wizualną intensywność i immersję – teraz jesteśmy w samym środku kosmicznego piekła, a nie gdzieś wysoko nad nim.

Światy w grze są różnorodne, piękne i niepokojące jednocześnie. Mamy tu wszystko – od wypalonych słońcem pustyń, przez błotniste bagna, lodowe pustkowia, aż po planety pełne radioaktywnego gruzu czy organicznej zarazy. Każde środowisko wygląda inaczej, ale wszystkie mają wspólną cechę: są cholernie nieprzyjazne. I to nie tylko dla gracza – wręcz dla samego życia.

Efekty świetlne, eksplozje, ogień orbitalny, błyski rakiet – wszystko to robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza gdy sytuacja na ekranie wymyka się spod kontroli. Jest duszno, jasno, głośno i chaotycznie – dokładnie tak, jak powinno być podczas intensywnej walki. Zadymione pola bitwy, dynamiczne oświetlenie i świetnie zrobione modele broni dodają całości charakteru, a liczba elementów, które latają po ekranie, potrafi naprawdę zaskoczyć. Szczególnie gdy eksploduje jakaś kapsuła lub wyląduje mech, rozwalając połowę otoczenia.

Warto też wspomnieć o projektach przeciwników – Terminoidy i Automaty wyglądają naprawdę złowrogo, z wyraźnie zarysowaną różnicą między tymi dwiema frakcjami. Jedni to obleśne, żywe maszyny śmierci, a drudzy – bezlitosne roboty z czystym celem eksterminacji. Każdy model wroga ma unikalne animacje i styl poruszania się, co pozwala od razu rozpoznać, z kim mamy do czynienia – co zresztą ma kluczowe znaczenie w trakcie walki.

Jeśli chodzi o dźwięk, to Helldivers 2 naprawdę daje radę. Muzyka raczej nie wybija się na pierwszy plan – i dobrze, bo nie musi. Jest dynamiczna, epicka i idealnie dopasowana do tempa rozgrywki, ale to nie ona robi największe wrażenie.

Największy bohater dźwiękowy tej gry to… chaos pola bitwy. Odgłosy broni, wybuchy, krzyki, komunikaty z orbity, metaliczne szczęki wrogów – wszystko to łączy się w idealny, bitewny hałas, który nie tylko brzmi dobrze, ale też informuje. Słychać, skąd nadciągają wrogowie, kiedy zbliża się nalot albo czy mech kolegi właśnie wpakował się w przeszkodę.

Do tego dochodzi świetne udźwiękowienie stratagemów – każdy z nich ma swój charakterystyczny dźwięk, który zapowiada, że zaraz wydarzy się coś spektakularnego. I nie można też zapomnieć o jednej z najbardziej humorystycznych rzeczy – głosach postaci i ich „fanatycznym patriotyzmie”. Każdy Helldiver to chodzący megafon propagandy, który bez mrugnięcia okiem rzuca teksty w stylu „For Super Earth!” czy „Democracy is non-negotiable!” – i mimo że to żart, to wypowiedziany z taką powagą, że ciężko się nie uśmiechnąć.

Podsumowując: graficznie i dźwiękowo Helldivers 2 trzyma bardzo wysoki poziom. Nie próbuje być realistyczną strzelanką jak Battlefield, ale tworzy własny, unikalny styl – pełen przerysowanego heroizmu, brutalności i chaosu. I robi to w sposób absolutnie przekonujący.

Podsumowanie

Po wielu godzinach walki z Terminoidami, Automatami i nieporozumieniami taktycznymi w drużynie, można śmiało powiedzieć: Helldivers 2 to sequel, na jaki czekali fani, i gra, której współczesny rynek potrzebował. W czasach, gdy większość shooterów stawia na powagę, fotorealizm i „live-service’owe” checklisty, Helldivers 2 z dumą podchodzi do rozgrywki z dystansem, humorem i bezpretensjonalną frajdą.

Czy gra jest idealna? Nie. Zdarzają się błędy techniczne, matchmaking czasem działa jak chce, a brak kampanii singleplayer może odrzucić niektórych graczy. Ale mimo tych minusów, serce tej produkcji bije mocno i wyraźnie. To gra, która nagradza współpracę, uczy cierpliwości (głównie do kolegów z drużyny) i wciąga bez reszty. Nie chodzi tu tylko o strzelanie – chodzi o poczucie wspólnej walki o absurdalne ideały, o śmiech po nieudanym zrzucie „Stratagemu” i o satysfakcję, gdy po raz setny kończysz misję ledwo zipiąc, ale żywy.

Helldivers 2 to rzadki przypadek gry, która łączy solidne podstawy mechaniczne z unikalnym klimatem i tożsamością. To gra dla tych, którzy lubią grać z ekipą, dla fanów kosmicznego absurdu i dynamicznych starć z przerażającymi przeciwnikami. I choć Super Ziemia może nie być idealna, to na pewno wie, jak stworzyć grę, która daje masę radości.

Podsumowując: Helldivers 2 to jeden z najmocniejszych kandydatów do tytułu najbardziej grywalnej kooperacyjnej strzelanki 2024 roku. I niech żyje demokracja… nawet jeśli czasem wymaga poświęceń w ludziach.

Był to artykuł z serii: Helldivers 2
Spis treści