Jeśli w świecie gier wideo jest miejsce na coś naprawdę dziwacznego, kolorowego, absurdalnego i jednocześnie szalenie satysfakcjonującego, to właśnie tam należy umieścić Revenge of the Savage Planet. Ten tytuł to kontynuacja (czy raczej kreatywne rozwinięcie) dobrze przyjętej gry Journey to the Savage Planet, ale z jeszcze większym rozmachem, jeszcze bardziej zakręconym humorem i ogromną dawką samoparodii.

Wyobraź sobie, że łączysz styl artystyczny znany z kreskówek Cartoon Network z mechaniczną precyzją Metroidvanii, podlanym sosem satyry na korporacyjny kapitalizm i podanym na talerzu sci-fi z obcymi, których nie powstydziłby się sam Rick Sanchez. Brzmi intensywnie? I tak właśnie jest. Ale Revenge of the Savage Planet nie tylko wygląda i brzmi unikatowo – to też gra, która naprawdę umie się bawić tym, czym jest: absurdalną przygodą w szalonym kosmosie, gdzie wszystko może się zdarzyć (i zwykle się zdarza).

Zaczynasz jako pionier wysłany przez Alta Interglobal – megakorporację, której jedyną misją jest wykorzystywanie wszystkiego, co żyje i nie żyje, do swoich niecnych celów. Lądujesz na nieznanej planecie z misją eksploracji, tylko po to, by odkryć, że… zostajesz porzucony. Sam. Sto lat świetlnych od domu. I właśnie wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa – bo postanawiasz wziąć odwet.

Fabuła gry

W Revenge of the Savage Planet historia jest prosta, ale podana z takim pazurem i humorem, że aż chce się w nią brnąć dalej. Grasz jako badacz – jeden z wielu nieszczęśników wysłanych przez potężną korporację Alta Interglobal na obcą planetę. Oficjalnie masz badać florę, faunę, minerały i inne cuda tego dzikiego świata. Ale bardzo szybko okazuje się, że twoja misja to tylko pretekst – korpo wysyła cię w kosmos jak mięso armatnie, a potem zwyczajnie… zostawia cię tam na pewną śmierć. Bez kontaktu, bez zapasów, bez planu B.

Od tego momentu gra przestaje być „symulacją badacza”, a staje się opowieścią o przetrwaniu, zemście i – nie ukrywajmy – totalnej eksploracyjnej odysei przez najbardziej zakręcone światy, jakie można sobie wyobrazić. Twoim celem jest powrót na Ziemię. Ale żeby się tam dostać, musisz zdobyć specjalne komponenty, odblokować nowe planety i pokonać potężnych bossów, którzy bronią dostępu do najważniejszych technologii. Przy okazji odkrywasz, że nie jesteś jedyną ofiarą tej korporacyjnej zdrady. Na śladach innych porzuconych ekspedycji znajdujesz fragmenty ich historii, nagrania, resztki sprzętu – wszystko to dodaje warstw do twojej misji i buduje świat, który, mimo że kreskówkowy, ma w sobie zaskakująco dużo treści.

W tle czai się też Mecha Slappi – były przyjaciel i towarzysz broni, który pod wpływem zdrady ze strony tej samej korporacji, co ty, popadł w obłęd. Teraz wysyła ci tajemnicze wideo, prowadzi cię przez ukryte lokacje, a ostatecznie… chce się z tobą zmierzyć. Jego motywacja jest zrozumiała, jego historia – niepokojąca, a pojedynek z nim to prawdziwy finał emocjonalny tej dziwacznej podróży.

Narracja nie jest podana w sposób filmowy. Nie ma tu ton przerywników, wielkich monologów czy cut-scen co pięć minut. Zamiast tego gra komunikuje się z tobą przez otoczenie, komentarze EKO (twojego robota-towarzysza), nagrania audio i interakcje z samym światem. Wszystko to tworzy wrażenie, że nie jesteś biernym obserwatorem, tylko aktywnym uczestnikiem historii, która – mimo że lekka – potrafi też trafić w czuły punkt.

To historia o byciu porzuconym, ale nie złamanym. O zemście, ale podanej z humorem. O samotności w kosmosie, ale zawsze z robotem u boku, który rzuca suchary i wspiera w najbardziej absurdalnych sytuacjach. I choć z pozoru wydaje się banalna, z czasem odkrywasz, że to satyra na współczesny świat pracy, kapitalizm i to, jak łatwo można zostać zastąpionym przez… nowszy model.

To nie jest fabuła, która zmieni twoje życie. Ale to historia, której nie zapomnisz.

Mechanika gry i sama rozgrywka

Mechanika i rozgrywka w Revenge of the Savage Planet to absolutny miks zwariowanej eksploracji, zręcznościowych wyzwań i lekkiej, ale bardzo przyjemnej walki. Jeśli kiedykolwiek grałeś w coś pokroju „Journey to the Savage Planet”, „Metroid Prime”, albo „Subnautica” – to możesz sobie wyobrazić, że ta gra łączy z nich elementy, ale doprawia wszystko sporą dawką absurdu, kolorów i humoru rodem z kreskówek dla dorosłych.

Zaczynasz jako trochę nieogarnięty pionier z podstawowym ekwipunkiem i misją „przebadaj planetę”. No i tu wchodzą pierwsze elementy mechaniczne – eksploracja i skanowanie. Gra dosłownie zachęca cię do skanowania wszystkiego. Każda roślina, stworzenie, formacja skalna – wszystko trafia do twojego „Kindexa”, czyli swoistej encyklopedii kosmicznych cudactw. Co więcej, nie jest to tylko dodatek – skanowanie często daje ci nie tylko wiedzę, ale też taktyczne informacje, np. jak pokonać danego wroga albo gdzie znaleźć rzadkie zasoby.

Eksploracja to podstawa. Światy są rozległe, wielopoziomowe i pełne sekretów. Skaczesz, wspinasz się, odblokowujesz nowe zdolności i powoli zdobywasz dostęp do wcześniej niedostępnych miejsc – klasyczna metroidvania w 3D. I to naprawdę działa! Ulepszenia ekwipunku, jak np. dodatkowe skoki, jetpacki, linki czy pistolet plazmowy, nie tylko pomagają ci walczyć, ale też otwierają nowe ścieżki eksploracji. I to daje niesamowitą frajdę, bo każda planeta ma swoje biomy, zagadki środowiskowe i teleporty do odblokowania.

Walka? Jest lekka, dynamiczna i w sam raz – nie za trudna, ale na pewno nie nudna. Twój główny oręż to plazmowy blaster, który możesz modyfikować, ale do arsenału dochodzą też różne gadżety i interakcje środowiskowe. Wrogowie są kolorowi, czasem naprawdę dziwni, ale każdy ma swój styl ataku i sposób na pokonanie – i tu znowu wracamy do skanowania. Dzięki Kindexowi możesz dowiedzieć się np., że dany stwór topi się w wodzie, albo jest wrażliwy na konkretne pociski.

Teleporty i szybka podróż to kolejna rzecz, która ratuje życie. Mapy są duże, a powrót do bazy po śmierci to coś, co cię spotka nie raz – ale spokojnie, gra zaznacza miejsce, gdzie zostawiłeś swój łup i możesz tam wrócić, by go odzyskać. Fajnie rozwiązane, bez frustracji.

Twój Habitat, czyli baza, to mały raj dla eksploratora – tutaj ulepszasz sprzęt, zmieniasz wygląd, bawisz się interaktywnymi gadżetami (tak, możesz mieć np. automat z grami, kuchenkę mikrofalową czy nawet plastikowego psa), ale przede wszystkim – tutaj uruchamiasz Planet Cannon, czyli coś w rodzaju portalu międzyplanetarnego. I to prowadzi nas do mechaniki odblokowywania nowych planet.

Każda planeta to inny klimat, inne zasady, inne wyzwania. Od klasycznego plażowego świata, przez pustynną Xephyr, po lodowo-lawowe piekło Riftu – każda mapa to osobna przygoda. Odblokowanie ich wiąże się z wykonaniem misji fabularnych i pokonaniem konkretnych bossów – i tu też gra zaskakuje. Bossowie są naprawdę dobrze zrobieni – nie tylko wizualnie, ale też mechanicznie. Często trzeba myśleć, używać otoczenia albo wcześniej zdobytych umiejętności, żeby ich pokonać.

Ciekawym dodatkiem są zadania poboczne – jak np. program D.I.A.P.E.R., w ramach którego robisz sobie selfie w konkretnych punktach planet, żeby odblokować nowe stroje. Możesz też zmieniać głos EKO (twojego robota) – od klasycznego pomocnika, przez głupiutkiego komentatora, aż po milczącego towarzysza. Gra daje ci sporo swobody, jak chcesz ją przeżywać – czy chcesz po prostu szaleć po planetach, czy może zbierać wszystko i każdy kęs narracji.

Mechanicznie Revenge of the Savage Planet nie jest może rewolucją, ale to, jak dobrze wszystko współgra – eksploracja, walka, humor, rozwój postaci, odkrywanie sekretów – sprawia, że gra się w to płynnie, przyjemnie i z bananem na twarzy. To nie jest gra, która zmusza do grindu czy daje po łapach za każdy błąd – to gra, która chce, żebyś się dobrze bawił. I to naprawdę działa.

Robot EKO

EKO to jeden z najbardziej charakterystycznych i zapadających w pamięć elementów Revenge of the Savage Planet. Ten uroczy, choć momentami kompletnie bezczelny robot-towarzysz to coś znacznie więcej niż tylko nawigator z głosem. To twoja osobista AI, wsparcie w trudnych chwilach i… bezlitosny komentator twoich porażek.

Już od pierwszych minut gry EKO daje o sobie znać – wita cię ironicznymi uwagami, komentuje każdą twoją decyzję i nie szczędzi sarkazmu, gdy np. zginiesz w najbardziej idiotyczny możliwy sposób (a zginiesz, i to nie raz). Ale właśnie to buduje jego osobowość – nie jest to kolejny nijaki asystent z plastikowym głosem. EKO ma charakter. Potrafi być zabawny, złośliwy, czasem wręcz bezlitosny, ale też wspierający, gdy trzeba. Zresztą, jego komentarze często zawierają cenne wskazówki – nawet jeśli są podane w formie żartu.

Co ciekawe, gra pozwala ci dostosować głos EKO do własnych preferencji. Możesz wybrać różne wersje – od bardziej poważnych, przez komediowe, aż po zupełne dziwactwa. Dzięki temu EKO nie staje się z czasem męczący, bo możesz go dostroić do swojego poczucia humoru. Chcesz, żeby cię motywował? Proszę bardzo. Wolisz, żeby brzmiał jak sarkastyczny DJ z radia? Też się da. A jak już ci naprawdę zbrzydnie, możesz go wyciszyć – choć… po co psuć sobie zabawę?

Poza tym EKO pełni też kilka funkcji mechanicznych. To on przypomina ci o celach misji, podsuwa pomysły, co robić dalej, informuje o odkryciach i postępach w zadaniach. Jest twoim interfejsem z systemami gry – a mimo to, nie czujesz, że rozmawiasz z „menu”. Czujesz, że rozmawiasz z kimś… żywym. Nawet jeśli to tylko holograficzna bańka z dziwnym okiem w środku.

EKO to też łącznik między tobą a firmą Alta Interglobal – to przez niego dostajesz transmisje, absurdalne reklamy i kolejne rozkazy z centrali, zanim oczywiście firma cię porzuci. Wtedy EKO – podobnie jak ty – zostaje sam na sam z nową rzeczywistością i widać, że też zaczyna się „uczyć”, jak przetrwać w tym dziwacznym świecie.

W grze pełnej dziwnych stworzeń i kolorowych planet EKO jest twoją jedyną stałą. Czasem wkurza, czasem rozśmiesza, ale zawsze jest. I to właśnie dzięki niemu świat Revenge of the Savage Planet nie wydaje się taki pusty. To jeden z tych towarzyszy, których naprawdę się pamięta po zakończeniu gry – bo był nie tylko funkcją, ale postacią z krwi i kości… no, może raczej z kodu i sarkazmu.

Oprawa graficzna

Oprawa graficzna i dźwiękowa w Revenge of the Savage Planet to prawdziwa eksplozja kreatywności – dosłownie i w przenośni. To jedna z tych gier, w których możesz spędzić godziny na eksplorowaniu świata nie dlatego, że musisz, ale dlatego, że chcesz. Każdy zakątek gry wygląda jak z kosmicznego snu na kwasie – i to nie w złym sensie. Wręcz przeciwnie.

Gra wizualnie zachwyca już od pierwszej sekundy po rozbiciu się na plaży Pfyzzich. Świat jest pełen barw, jakby ktoś wrzucił całą paletę kolorów do blendera i nacisnął „turbo”. Widać tu rękę artystów, którzy mieli jasną wizję: to ma być świat dziwny, cudaczny i absolutnie niepodobny do niczego, co widziałeś wcześniej. Rośliny pulsują światłem, zwierzęta mają więcej oczu niż to konieczne, a niebo często przypomina tapetę z lat 80., z dodatkiem galaktycznej psychodelii. Ale w tej przesadzie jest metoda – wszystko pasuje do siebie i tworzy spójną, odjechaną rzeczywistość, w której czujesz się jak gość z Ziemi, który trafił do świata, gdzie prawa biologii są bardziej sugestią niż regułą.

Świetna robota została wykonana również przy projektowaniu interfejsu i HUD – futurystyczny, ale czytelny. Ikony, skanery, mapa – wszystko świeci, miga i gada do ciebie, ale nigdy nie przytłacza. To balans między stylistyką sci-fi rodem z kreskówki, a faktyczną użytecznością. Gra wygląda jakby mogła być animacją w stylu Rick and Morty, ale jednocześnie działa jak solidny system eksploracyjny.

A teraz przejdźmy do dźwięku – bo tu jest równie dobrze, a może i lepiej. Muzyka w grze to miks ambientu, syntetycznych plam dźwiękowych i szalonych bitów, które wchodzą na pełnej, gdy tylko rozpocznie się walka albo wydarzy się coś nietypowego. Tło dźwiękowe potrafi być relaksujące, kiedy eksplorujesz jakiś odległy rejon planety, ale też potrafi podkręcić atmosferę grozy, gdy nagle okazuje się, że trafiłeś do jaskini pełnej… czegokolwiek.

Efekty dźwiękowe są absurdalnie dopracowane. Każdy stwór, każda interakcja, każdy przedmiot ma swój własny, unikalny dźwięk – czasem śmieszny, czasem obrzydliwy, ale zawsze charakterystyczny. Strzały, wybuchy, zbieranie zasobów – wszystko brzmi zaskakująco „mięsnie”, jak na tak kolorową i kreskówkową grę. Kiedy np. wciągasz glut w postaci pomarańczowej kulki… nie ma wątpliwości, że to coś nie do końca higienicznego.

Na szczególne uznanie zasługuje również voice acting. Głos EKO – w zależności od wybranego wariantu – to perełka. Aktorzy głosowi naprawdę dali z siebie wszystko, żeby brzmieć nie tylko jak asystenci, ale jak postacie z charakterem. Przerysowani, zabawni, czasem irytujący – jakby specjalnie po to, żebyś miał wrażenie, że nie jesteś w tej przygodzie sam.

Całościowo, Revenge of the Savage Planet nie aspiruje do fotorealizmu i bardzo dobrze – stawia na styl, który trudno pomylić z jakąkolwiek inną grą. To tytuł, który nie tylko dobrze wygląda i brzmi, ale przede wszystkim ma tożsamość. A w czasach, gdy wiele gier wygląda podobnie, to największy możliwy komplement.

Podsumowanie

Revenge of the Savage Planet to gra, która nie bierze siebie zbyt poważnie – i właśnie dlatego działa tak dobrze. Jest tu wszystko, co powinno znaleźć się w solidnej przygodowej grze sci-fi: bogaty, otwarty świat pełen sekretów, szalonych stworzeń i unikalnych biomów, zróżnicowane mechaniki eksploracji, progresji i walki oraz tonę rzeczy do zeskanowania, zebrania, odblokowania i… wyśmiania.

Ale to, co naprawdę wyróżnia ten tytuł, to jego osobowość. Gra mówi do ciebie (dosłownie), śmieje się z ciebie, prowokuje cię, a jednocześnie daje ci pełną swobodę w tym, jak podejdziesz do swojej kosmicznej vendetty. EKO – twój robotyczny towarzysz – to jedna z najciekawszych i najbardziej zapadających w pamięć postaci w grach ostatnich lat, a świat gry… cóż, o tym będzie się śnić długo po wyłączeniu konsoli.

To nie jest gra dla każdego. Jeśli szukasz poważnej, realistycznej space-opery – to nie tutaj. Ale jeśli masz ochotę na coś szalonego, pełnego humoru, a jednocześnie dającego solidną satysfakcję z eksploracji i ulepszania postaci, to Revenge of the Savage Planet trafi w dziesiątkę.

To nie tylko parodia gatunku – to jego barwna celebracja. I choć nie jest grą idealną, nadrabia wszystko swoją kreatywnością, stylem i bezczelnym urokiem. Jeśli masz dość gier, które wyglądają i brzmią jak klony siebie nawzajem, daj tej planecie (a raczej całej piątce) szansę. Bo może się okazać, że właśnie tu, w tym chaotycznym, śliskim i bardzo obcym świecie, odnajdziesz jedną z najfajniejszych przygód ostatnich lat.

Był to artykuł z serii: Revenge of the Savage Planet
Spis treści