Gry o wielkich robotach bojowych od zawsze miały w sobie coś, co rozpala wyobraźnię graczy. W popkulturze są one obecne od dekad – od japońskich anime takich jak Mobile Suit Gundam, przez seriale pokroju Neon Genesis Evangelion, aż po kultowe gry wideo. Jednak mimo swojego niepodważalnego uroku, mechy nigdy nie przebiły się na dobre do absolutnego mainstreamu gier komputerowych. Dobrym przykładem jest Daemon X Machina, tytuł z poprzedniej generacji konsol, który oferował widowiskowe starcia, rozbudowaną personalizację i unikalny klimat, a mimo to został dość szybko zapomniany.

W 2025 roku doczekaliśmy się kontynuacji – Daemon X Machina: Titanic Scion. Gra miała być rozwinięciem wszystkiego, co gracze pokochali w oryginale: jeszcze większe starcia, więcej opcji budowania mechów, otwarty świat i zupełnie nowe mechaniki. Niestety, chociaż ambicji twórcom nie można odmówić, tytuł trafił na rynek w zbyt wczesnym stanie, przez co wielu fanów czuje, że potencjał nie został w pełni wykorzystany.

W tym poradniku przyjrzymy się wszystkim najważniejszym elementom gry – od fabuły, przez system walki i personalizację, aż po zupełnie nowe rozwiązania, które wprowadzono w tej części.

Fabuła i świat gry

Historia w Titanic Scion rozpoczyna się od stworzenia własnego protagonisty – człowieka zwanego Outerem, obdarzonego specjalnymi zdolnościami. Szybko zostajemy wrzuceni w sam środek chaosu – kosmiczna stacja zostaje zaatakowana, a gracz zmuszony jest ewakuować się na obcą planetę. To właśnie tam odkrywa się główny konflikt fabularny: walka między ludźmi a biomechanicznymi istotami zwanymi Immortals.

Fabuła nie jest mocną stroną gry. Twórcy nie zadbali o przystępne wprowadzenie, a świat przedstawiony pełen jest dziwacznych pojęć i frakcji, które nie są tłumaczone. Można odnieść wrażenie, jakbyśmy włączyli anime w połowie sezonu i próbowali połapać się w wydarzeniach bez wcześniejszego kontekstu. Co więcej, dubbing i aktorstwo głosowe wypadają niezwykle słabo, co dodatkowo psuje immersję.

Na szczęście fabuła to tylko tło – najważniejszym elementem pozostają emocjonujące starcia mechów.

Budowanie i personalizacja Arsenalu

Sercem całej gry jest tworzenie i rozwijanie własnego mecha, zwanego tutaj Arsenalem. Na początku nasz robot jest w rozsypce, ale w trakcie rozgrywki zdobywamy kolejne elementy – zarówno ze zniszczonych maszyn wrogów, jak i w formie nagród.

Najciekawszym elementem jest system grabienia wyposażenia pokonanych przeciwników. Z każdego wroga można zabrać jeden element – czy to broń, pancerz, czy zasoby. Taki system zachęca do ciągłego eksperymentowania i zmieniania taktyki w zależności od dostępnych części. Możemy wyposażyć się w cztery bronie naraz (plus dodatkowe uzbrojenie na ramieniu), co daje ogromne pole do popisu.

Choć system personalizacji jest niesamowicie rozbudowany, to jednocześnie może przytłaczać. Liczba detali, które trzeba kontrolować, jest tak duża, że momentami zarządzanie Arsenalem spowalnia rozgrywkę. Jednak dla fanów customizacji i mechaniki „złóż to sam” jest to prawdziwy raj – można nie tylko dopasować parametry bojowe, ale również zmienić wygląd maszyny, by przypominała ulubionego mecha z anime.

W trakcie gry rozwijamy także Bazę, która z czasem odblokowuje nowe funkcje i możliwości. To swoista centrala gracza, z której zarządzamy kolejnymi misjami i ulepszeniami.

Otwartość świata i eksploracja

Największą zmianą względem poprzedniej części jest przejście z misji osadzonych na zamkniętych mapach do pełnoprawnego otwartego świata. Możemy swobodnie latać w naszym Arsenalem, odkrywać kolejne regiony, walczyć z przeciwnikami i zdobywać nowe elementy ekwipunku.

Choć sam koncept brzmi świetnie, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Grafika prezentuje się archaicznie, przypominając bardziej produkcje sprzed dwóch generacji. Modele postaci i roślinność wyglądają ubogo, a tekstury często rażą.

Na plus wyróżnia się ścieżka dźwiękowa – dynamiczny, metalowy soundtrack idealnie współgra z tempem starć i dodaje im energii. To jeden z najlepszych elementów całej gry, który nawet przy słabszych momentach potrafi podtrzymać klimat.

Największym problemem są jednak czasy ładowania – niezwykle długie jak na grę wydaną w 2025 roku. Nierzadko zdarza się, że wchodzimy do nowej lokacji, a przeciwnicy przez kilka sekund… stoją w miejscu, bo gra nie zdążyła ich załadować. To mocno psuje płynność rozgrywki i wybija z rytmu.

System walki

Rozgrywka opiera się na starciach z Immortalsami, najemnikami i bossami. Walka ma świetny fundament – celowanie, ostrzał i poruszanie się w powietrzu sprawiają dużo frajdy. Jednak ruch postaci bywa toporny – szczególnie przejście z biegu w zwykły chód potrafi być frustrujące.

AI sojuszników pozostawia wiele do życzenia – nasi towarzysze są praktycznie bezużyteczni, przypominając Goofiego i Donalda z serii Kingdom Hearts.

Największym problemem są jednak skoki poziomu trudności. Niektóre starcia są banalne, inne wręcz niesprawiedliwe – szczególnie walki z bossami. Część z nich ma ataki, których nie sposób uniknąć, co sprawia, że walka przypomina bardziej grę w kotka i myszkę niż starcie oparte na umiejętnościach.

Bossowie mają też tendencję do bycia „gąbkami na obrażenia”, co przeciąga walki i sprawia, że momentami stają się one nużące.

Nowa mechanika – system Factors

Największą innowacją w Titanic Scion jest wprowadzenie systemu Factors. Nasz bohater może przejmować genetyczne zdolności wrogów, co otwiera przed nim zupełnie nowe możliwości. Te specjalne moce mogą działać zarówno jako pasywne wzmocnienia, jak i aktywne umiejętności bojowe.

Co ciekawe, korzystanie z Factors zmienia wygląd postaci. Z czasem protagonista coraz bardziej przypomina potwora, co dodaje fabule i postaci dodatkowej głębi. To odważny krok twórców, którzy nie zdecydowali się uczynić tego elementu opcjonalnym.

System ten to zdecydowanie najciekawszy element gry, który sprawia, że walka z Immortalsami nabiera dodatkowego sensu.

Podsumowanie

Daemon X Machina: Titanic Scion to gra pełna sprzeczności. Z jednej strony mamy świetny klimat, widowiskowe walki mechów, genialną ścieżkę dźwiękową i interesujące systemy personalizacji, a z drugiej – archaiczną oprawę graficzną, fatalne czasy ładowania i nierówny poziom trudności.

Nie da się ukryć, że tytuł został wydany zbyt wcześnie. W obecnym stanie jest to produkcja dla najbardziej zagorzałych fanów mechów, którzy potrafią przymknąć oko na techniczne niedociągnięcia. Jednak potencjał jest ogromny i jeśli twórcy zdecydują się na solidne łatki oraz poprawki balansu, gra może stać się jednym z ciekawszych tytułów tego gatunku w najbliższych latach.

Dla fanów wielkich robotów Titanic Scion to podróż obowiązkowa, choć pełna turbulencji. Dla reszty – warto poczekać na poprawki, bo wtedy gra naprawdę może zabłysnąć.

Był to artykuł z serii: Daemon X Machina: Titanic Scion
Spis treści