Każdy, kto choć trochę siedzi w świecie gier i filmów, wie, że adaptacje gier wideo od lat mają trudne życie w Hollywood. Lista wpadek jest długa: Far Cry, Hitman, Lara Croft, i tak dalej, aż ciężko zliczyć wszystkie tytuły, które z jakiegoś powodu wyszły nijako, albo po prostu źle. Oczywiście zdarzają się też wyjątki, które faktycznie potrafią zaskoczyć – patrz Super Mario Bros, Sonic, Amazonowski Fallout czy Arcane. Te produkcje trochę zmniejszyły sceptycyzm fanów, ale mimo wszystko znamię półśrodkowych filmów wciąż wisi nad każdą kolejną zapowiedzią.
Dlatego właśnie ogłoszenie, że Justin Lin będzie reżyserem filmu o Helldivers, wywołało mieszane uczucia wśród społeczności. Lin to weteran Hollywood, który ma na koncie Tokyo Drift, Fast & Furious 6, F9, Fast X czy Star Trek: Beyond – czyli człowiek, który zna kino akcji i potrafi robić widowiskowe filmy. Problem w tym, że Lin nigdy nie grał w Helldivers.
Według The Hollywood Reporter, Lin przyznaje się do tego otwarcie:
„Lin nie jest graczem i wykorzystał tę swoją cechę w pitchu do materiału. Chce odnaleźć humanizm w postaciach i wpleść aktualne tematy do opowieści, tworząc przy tym świat i mitologię.”

Brzmi ładnie, ale w praktyce można by tak samo mówić o każdej istniejącej franczyzie. Fanom gier widać to nie wystarcza – w końcu obiecanki typu „znajdźmy humanizm w grze” nie zawsze przekładają się na wierność materiałowi źródłowemu. Dyskusje na ten temat rozgorzały w Helldivers Discordzie, gdzie CEO Arrowhead, Shams Jorjani, szybko stanął w obronie Lin:
„Niech Justin Lin zrobi swoje. Ufam mu. Poradził sobie świetnie przy Star Treku.”
To odpowiedź na prośby fanów, żeby Lin chociaż raz zagrał w Helldivers przed rozpoczęciem prac nad filmem. I trzeba przyznać, że jego wcześniejsze doświadczenie pasuje do tonacji, jaką najpewniej przyjmie ekranizacja – czyli lekka, parodystyczna akcja w klimacie hiper-kapitalistycznego, faszystowskiego społeczeństwa kosmicznego.
Ale tutaj jest sedno problemu: jeśli Lin nigdy nie doświadczył tego piekielnego „robot-Vietnamu” w dżungli podczas walk z Automatons w Helldivers 2, to jak może naprawdę pojąć esencję gry? Jak oddać klimat misji, chaos pola walki i absurdalne, jednocześnie zabawne interakcje, które gracze pokochali? To pytanie, które dręczy wielu fanów, bo każdy chce mieć pewność, że film nie stanie się kolejną hollywoodzką wersją „coś, co przypomina grę, ale jest zupełnie inne”.

W skrócie – Lin ma potencjał, jego portfolio robi wrażenie, ale dla społeczności Helldivers najważniejsze będzie, czy reżyser naprawdę zrozumie ducha gry, czy jego wizja stanie się jedynie kolejną błyszczącą, ale odklejoną od oryginału akcją. Bo w przypadku adaptacji gier, to właśnie szacunek dla materiału źródłowego decyduje, czy film będzie hitem, czy kolejnym „meh” w historii Hollywood.

Pasjonat gier MMO i typowo społecznościowych aplikacji. Redaktor naczelny portalu Desercik i twórca wielu innych portali nie tylko o grach. Codziennie porusza zagadnienia związane z marketingiem internetowym na swoim prywatnym blogu. Wieczorami czas spędza z córką, a gdy zaśnie zaczynać grać… grać w to co najlepsze.

