Spielberg miał reżyserować film o Call of Duty?

Pewnie już słyszeliście, że Activision oficjalnie dało zielone światło Paramountowi, by stworzyć film aktorski w uniwersum Call of Duty. To ogromna wiadomość, bo marka ta od lat jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych w świecie gier – kojarzą ją nie tylko gracze, ale i ludzie, którzy pad od konsoli trzymają w rękach raz na rok. Sam pomysł przeniesienia tej serii na wielki ekran brzmi więc ekscytująco, ale mało kto wie, że cała historia mogła pójść w zupełnie innym kierunku.

Plotki głoszą, że Steven Spielberg sam zainteresował się reżyserią filmu Call of Duty. I nie, to nie była inicjatywa Activision, które chciało się podeprzeć wielkim nazwiskiem – podobno sam Spielberg jest fanem serii i chciał stanąć za kamerą. Brzmi jak sen gracza, prawda? Wyobraźcie sobie Call of Duty w klimacie „Szeregowca Ryana” albo „Kompanii braci”. To mogłaby być prawdziwa bomba!

Niestety, jak to często bywa w Hollywood, na przeszkodzie stanęły pieniądze i kontrola. Spielberg chciał mieć pełną swobodę twórczą, prawo do finalnego montażu i wpływ na promocję, a Activision (dziś będące częścią Microsoftu) nie było skłonne tego oddać. Koniec końców wybrano inną propozycję – Davida Ellisona, który zaoferował coś, co dla wydawcy było wygodniejsze: większą kontrolę nad całym procesem.

Tak oto film trafił w ręce Paramount. To właśnie oni mają teraz rozwijać, produkować i wprowadzać do kin pierwszy aktorski film w uniwersum Call of Duty. Studio obiecuje, że produkcja odda to, co gracze najbardziej kochają w serii – dynamiczną akcję, widowiskowe sceny i klimat wojennej adrenaliny – a jednocześnie otworzy franczyzę na zupełnie nowych odbiorców.

Na razie jednak wciąż nie wiadomo, kto zasiądzie na stołku reżysera ani jakie gwiazdy Hollywood pojawią się w obsadzie. Możemy się spodziewać znanych nazwisk, bo Paramount raczej nie zaryzykuje przy tak wielkiej marce. Ale bądźmy szczerzy – ciężko będzie przebić samą wizję, że kiedyś mógł to robić Spielberg.

A skoro już o nim mowa – to człowiek, którego nie trzeba przedstawiać. Twórca „Indiany Jonesa”, „Listy Schindlera”, a przede wszystkim dwóch dzieł, które mocno wpłynęły na powstanie pierwszych Call of Duty: „Szeregowca Ryana” i „Kompanii braci”. Gdyby to on faktycznie wyreżyserował ten film, można by śmiało powiedzieć, że koło zatoczyłoby pełen krąg.

Na marginesie – w świecie samej gry też sporo się dzieje. Activision desperacko próbuje przyciągnąć graczy z powrotem do Sezonu 5 Reloaded, który ruszył niedawno, rozdając nawet różne nagrody dla tych, którzy zalogują się i zagrają. A do tego na horyzoncie już widać kolejną część serii – Call of Duty: Black Ops 7, która ma trafić praktycznie na wszystkie konsole, poza nowym Nintendo Switch 2.

Cała ta historia z filmem pokazuje, jak wielką marką stało się Call of Duty. Możliwość, że Spielberg mógł stanąć za kamerą, brzmi jak niespełnione marzenie graczy – ale nawet bez niego film ma ogromny potencjał. Paramount musi teraz zmierzyć się z olbrzymimi oczekiwaniami, bo fani nie wybaczą im byle czego. Jeśli uda się oddać klimat serii i stworzyć widowisko na miarę Hollywood, możemy dostać naprawdę mocny film akcji, który sprawi, że nawet osoby, które nigdy nie grały w Call of Duty, zapragną sięgnąć po pada.

A my, gracze, możemy tylko czekać i zastanawiać się, czy na ekranie pojawi się coś na miarę kultowych misji z Modern Warfare czy Black Ops. Jedno jest pewne – jeśli Call of Duty w kinie wypali, to być może rozpoczniemy nową erę filmowych adaptacji gier, które faktycznie będą miały sens.

Może Cię zainteresować

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *