Last Flag to klasyka Capture the Flag z nowoczesnym pazurem

Nieczęsto trafia się gra, która od razu przypomina Ci o tym, co w grach multiplayer najbardziej kręciło Cię za dzieciaka. Last Flag to właśnie taki tytuł, który z pozoru wydaje się być kolejną strzelanką w stylu Capture the Flag, ale w rzeczywistości… jest czymś więcej. To taka gra, która czerpie z klasyki, a jednocześnie ma charakter i pazur, którego w tym gatunku brakuje.

Gdy pierwszy raz odpaliłem Last Flag, uderzyło mnie, jak szybko wciąga – mecze trwają około 15-20 minut, więc nie ma mowy o nudzie czy znużeniu. To jest gra na szybkie sesje, kiedy masz chwilę, a chcesz poczuć intensywność i adrenalinkę walki drużynowej bez długich rozkmin czy czekania na respawn. No i ten widok z trzeciej osoby – świetnie zrobiony, bo pozwala poczuć przestrzeń areny, planować ruchy i reagować na przeciwników z odrobiną taktycznego luzu.

Sprytne ukrywanie flagi i taktyczna rozgrywka

Ale co tak naprawdę wyróżnia Last Flag? Przede wszystkim mechanika – masz 60 sekund na sprytne ukrycie swojej flagi, co już na starcie ustawia szachownicę pełną napięcia i strategii. Nie ma tu miejsca na banalne rzucanie się na środek mapy i liczenie na szczęście. Trzeba pomyśleć, gdzie ukryć flagę tak, by była dobrze schowana, ale jednocześnie żeby dało się ją później skutecznie obronić. To od razu daje grze głębię, której brakuje wielu shooterom z trybem CTF.

Mapy są ręcznie dopieszczone – od opuszczonych leśnych wąwozów, przez śnieżne górskie osady, aż po tajemnicze, mroczne świątynie. Każde miejsce ma swój klimat i ukryte zakamarki, które mogą służyć jako baza do obrony flagi albo sprytna pułapka na przeciwników. Ja osobiście uwielbiam ten element eksploracji – nawet w krótkich meczach, jest czas, żeby przemyśleć trasę, znaleźć nietypowe kryjówki albo użyć terenu na swoją korzyść.

Legendarny arsenał i różnorodność postaci

Nie bez znaczenia jest też wybór postaci – każda z legendarnych postaci ma własne unikalne umiejętności i arsenał, co dodaje warstwę personalizacji i różnorodności. Grasz Scoutem i czujesz się jak snajper, który potrafi jednocześnie obserwować pole bitwy dzięki sokolemu zwiadowcy, albo bawisz się Lumberjackiem i szalejesz z toporami rzucając nimi na lewo i prawo, robiąc zamieszanie w szeregach przeciwnika. Albo wybierasz Weapons Engineera i rozsypujesz wieżyczki, które są po prostu uciążliwe dla wroga – zwłaszcza jak ktoś wrzuci ich kilka naraz, to robi się z tego prawdziwa forteca.

Emocje sięgają zenitu – obrona flagi i walka o zwycięstwo

To, co jednak naprawdę mnie ujęło, to momenty, kiedy masz już w rękach wrogą flagę i musisz ją przynieść do bazy. Nie myślcie, że to koniec – teraz zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki, bo od tego momentu masz 60 sekund na obronę flagi przed kontratakiem. Presja rośnie, serce wali, a wokół wirują tornado, wybuchają rakiety, a przeciwnicy sypią grad ostrych piór – serio, adrenalina na maxa. To jest ten moment, kiedy czujesz, że każda sekunda, każdy ruch i każdy pocisk mają znaczenie. Gra odwala kawał dobrej roboty, budując napięcie i zmuszając do ciągłego skupienia.

Spryt i taktyka – widoczność flagi i jej ukrywanie

Podoba mi się też, że flagi nie są od razu widoczne na radarze przeciwnika. Dopiero po przekroczeniu środkowej linii mapy flagowy nosiciel zaczyna być śledzony. Dzięki temu można wypracować taktykę, w której nosiciel ukrywa się po stronie przeciwnika, nie ujawniając swojej pozycji – co powoduje, że cała rozgrywka robi się bardziej psychologiczna i wymagająca.

Techniczne detale i balans – co wymaga poprawy?

Pod kątem grafiki i technicznej strony, Last Flag wygląda solidnie – ręcznie robione mapy, sporo szczegółów i klimat. Silnik Unreal Engine 5 robi swoje, chociaż przyznam, że w moich testach odczuwałem czasem trochę „lekkości” strzałów, które momentami sprawiały, że nie do końca czułem feedback z walki. Mam nadzieję, że zbalansują to przed premierą, bo sam gameplay jest na tyle fajny, że zasługuje na to, by strzały i celność były na 100%.

No i jeszcze co do balansu – możliwość, by w drużynie było kilka razy ta sama postać (np. kilka Weapons Engineerów na jednej mapie) daje pole do popisu, ale też może szybko zmęczyć, gdy przeciwnicy wysypią wieżyczki na wszystkich frontach. Trochę jak z kumulacją spamów, ale jednocześnie daje sporo okazji do taktycznych kontr.

Podsumowanie – powiew świeżości w świecie CTF

Podsumowując – Last Flag to dla mnie przede wszystkim odświeżenie i hołd dla klasycznego Capture the Flag, które w czasach przepchanego shooterowego rynku potrafi zaoferować coś świeżego i naprawdę satysfakcjonującego. Jeśli tęsknisz za czasami, gdy gry multiplayer nie były tylko o nabijaniu fragów, ale o planowaniu, współpracy i taktyce, ta gra będzie dla Ciebie jak powiew świeżego powietrza.

A najlepsze jest to, że to dopiero początek. Last Flag to debiut studia Night Street Games, założonego przez Dana i Maca Reynoldsa z Imagine Dragons – i już widać, że mają pomysł i serce do tego projektu. Ja jestem na pokładzie i czekam na kolejne aktualizacje, nowe mapy i postaci. Bo w takich grach nie chodzi o to, by były gigantyczne i przesadzone, ale by po prostu dobrze się grało i dobrze się bawiło.

Jeśli szukasz gry, która jest szybka, pełna emocji, a do tego nie każe Ci wgryzać się w skomplikowane systemy, Last Flag jest zdecydowanie warty Twojej uwagi. Warto dać mu szansę i przypomnieć sobie, dlaczego klasyka nigdy nie wychodzi z mody.

Był to artykuł z serii: Last Flag
Spis treści