Na rynku gier mobilnych, który zdominowany jest przez klony, clickery i gry free-to-play z agresywną monetyzacją, trudno dziś o tytuł, który zaskakuje czymś więcej niż tylko reklamą w środku TikToka. A jednak – od czasu do czasu pojawia się gra, która chociaż nie próbuje udawać rewolucji, to mimo wszystko daje się lubić. Taką właśnie produkcją jest „Invincible: Guarding the Globe”, mobilna gra oparta na licencji kultowego komiksu Roberta Kirkmana, znanego fanom również jako twórca „The Walking Dead”. Choć sam uniwersum „Invincible” znałem wcześniej raczej z doskoku – głównie za sprawą internetowych memów i krótkich klipów z serialu animowanego – to właśnie ta gra sprawiła, że postanowiłem przyjrzeć się światu Marka Graysona nieco bliżej.

Ale zanim ktoś pomyśli, że mamy tu do czynienia z nowym Marvel Snap czy kolejnym blockbusterem pokroju „AFK Arena” czy „Raid: Shadow Legends”, warto wyraźnie zaznaczyć – to nie jest gra dla każdego. Nie znajdziemy tu ani głębokich systemów walki, ani epickich pojedynków PvP w czasie rzeczywistym. „Invincible: Guarding the Globe” to w swojej istocie typowy przedstawiciel gatunku „idle RPG”, czyli gry, która gra się właściwie sama – a my jesteśmy bardziej jej menedżerem niż aktywnym uczestnikiem akcji. Brzmi nudno? Niekoniecznie. Bo właśnie w tej prostocie tkwi pewien urok.

W ciągu ostatniego tygodnia odpalałem tę grę po kilka razy dziennie – czasem tylko na trzy minuty, żeby zebrać nagrody z dziennych misji, ulepszyć drużynę, albo obejrzeć kilka sekund walki, zanim wróciłem do rzeczywistości. I chociaż nie mam jeszcze rozeznania we wszystkich mechanikach, a niektóre systemy wciąż są dla mnie trochę tajemnicze, to po tych kilku dniach jestem gotów powiedzieć jedno: to jeden z najprzyjemniejszych i najbardziej uczciwych „casualowych” tytułów, jakie pojawiły się ostatnio na rynku. Bez reklam, bez systemu energii, bez presji. To naprawdę coś rzadkiego.

Oczywiście, jak każda gra mobilna, również „Invincible” ma swoje minusy – i o nich również będę szeroko pisał. Ale zanim do tego przejdziemy, pozwólcie, że opowiem wam, co konkretnie działa, co wymaga poprawy i dlaczego warto – lub nie warto – poświęcić tej grze swoją uwagę.

Zero reklam, zero energii – dwa gigantyczne plusy

Zanim przejdziemy do samej rozgrywki, warto zaznaczyć dwie rzeczy, które wyróżniają ten tytuł na tle innych mobilnych pozycji – brak reklam oraz brak systemu energii. Serio, brak tych mechanizmów to jak haust świeżego powietrza w świecie, gdzie większość gier mobilnych wręcz bombarduje nas przerywnikami i wymusza czekanie. Tutaj? Logujesz się, grasz ile chcesz i kiedy chcesz. To ogromny komfort dla gracza, który po prostu chce pograć, a nie walczyć z monitami o mikrotransakcje czy cooldowny.

Jedyny minus? Brak trybu offline, co może niektórym przeszkadzać. To nie jest gra do pociągu bez zasięgu – musisz mieć neta, by cokolwiek zdziałać.

Rozgrywka – tu nie chodzi o klikanie, tylko o zarządzanie

Trzeba sobie to powiedzieć jasno: to gra typu idle, czyli nie taka, w której każdą walkę kontrolujesz ręcznie, a raczej taka, gdzie jesteś menadżerem drużyny superbohaterów. Jeśli liczysz na akcję rodem z Marvel Strike Force czy Star Wars: Galaxy of Heroes, to możesz się rozczarować. Walki odbywają się automatycznie, a gracz co najwyżej może włączyć się w odpowiednim momencie, by odpalić umiejętność specjalną bohatera. Szczerze? Nie czułem potrzeby – AI radzi sobie całkiem nieźle w trybie Auto, a sam aspekt „kliknij, by użyć mocy” nie dodaje zbyt wiele emocji.

To gra, którą uruchamiasz kilka razy dziennie, patrzysz jak twoja ekipa walczy, zbierasz nagrody, ulepszasz postaci i… wracasz za jakiś czas. To nie tytuł, przy którym spędzisz godziny bez przerwy – i dobrze. Bo nie o to tutaj chodzi.

System progresji – czyli zbieraj, fuzuj, kombinuj

Jak to zwykle bywa w tego typu produkcjach, postać postaci nierówna. Każdy bohater ma swój poziom rzadkości – od „Common” po „Omnipotent”. I jak łatwo się domyślić, im rzadsza postać, tym mocniejsza – i trudniejsza do zdobycia. Aby ulepszyć rzadkość bohatera, musisz zdobyć jego duplikaty i je połączyć – tak działa system fuzji. Problem w tym, że gdy awansujesz postać na wyższy poziom rzadkości, resetuje się jej poziom – zaczyna od zera. Wszystko, co wcześniej w nią zainwestowałeś, znika. I choć mechanizm ten ma sens od strony systemowej, to w praktyce zarządzanie rosterem staje się chaotyczne i nieintuicyjne.

Do tego dochodzi fakt, że nowe postacie zdobywa się bardzo wolno, a ich zdobycie zależy w dużej mierze od RNG. Dla gracza F2P może to być frustrujące na dłuższą metę. Sytuację ratują dzienne i tygodniowe misje, które wręcz zasypują nas drobnymi nagrodami – czujesz, że coś się dzieje, nawet jeśli to tylko malutkie kroki.

Grafika i styl – komiksowy pazur w pełnej krasie

Tu naprawdę trzeba pochwalić twórców. Styl graficzny gry jest wierny komiksowi Kirkmana – to nie tylko skórka z „Invincible” nałożona na losową grę, ale produkcja, która żyje duchem oryginału. Modele postaci są szczegółowe, ostre i świetnie prezentują się w 3D, kiedy możemy je obracać i podziwiać z każdej strony. Fanów serialu i komiksu z pewnością ucieszy fakt, że postacie wyglądają dokładnie tak, jak powinny – i zachowują się tak, jak na nie przystało.

Podczas bitew ekran bywa nieco „przeładowany” efektami, ale że nie musimy wtedy klikać jak szaleni, to nie przeszkadza – ot, efektowny pokaz mocy naszych herosów.

Menu? Proste, intuicyjne i wygodne. Czerwone kropki informują, gdzie czeka jakaś akcja – ulepszenie, nowa nagroda, zadanie do odebrania. Gracz się nie gubi, a jeśli nawet – wszystko szybko daje się rozgryźć. Trochę problemu może sprawiać na początku gąszcz danych w profilach bohaterów, ale po chwili wszystko staje się zrozumiałe.

Sprzęt i gildie – meh, jeszcze niedopracowane

System ekwipunku? Jest, ale nie robi wrażenia. Buty, rękawiczki, spodnie – wszystko wygląda podobnie i brakuje tu pazura, jakiegoś unikalnego stylu czy ciekawych statystyk. Mechanika ulepszania ekwipunku przypomina tę od postaci – zbieraj kopie, fuzuj, awansuj – ale nie ma się tu czym ekscytować.

A gildie, czyli tutejsze „sojusze”? Póki co dość ubogie – można zaprosić kilku graczy i razem brać udział w trybie endless, gdzie walczy się falami z przeciwnikami. Pomysł fajny, wykonanie biedne. Niby są nagrody, ale zaangażowanie gracza minimalne. Liczę na to, że w przyszłości ten tryb zostanie rozwinięty, bo obecnie to najmniej wciągający element całej gry.

Czy warto zagrać? Moim zdaniem – tak, ale z głową

Jeśli jesteś graczem, który lubi wchodzić do gry kilka razy dziennie, zrobić swoje i wyjść z poczuciem progresu – Invincible: Guarding the Globe może być dla Ciebie strzałem w dziesiątkę. To gra dla tych, którzy wolą zarządzać niż aktywnie grać, dla tych, którzy kochają komiksową stylistykę i chcą kolekcjonować coraz silniejsze wersje swoich ulubionych bohaterów.

Ale jeśli szukasz dynamicznych starć, ręcznej kontroli i emocji w każdej walce – prawdopodobnie odbijesz się od tego tytułu. Bo to jest gra typu idle z krwi i kości – nagradzająca cierpliwość, nie refleks.

Ma potencjał, by rozwinąć się w coś naprawdę dużego. I chociaż obecnie to jeszcze produkt nieco surowy i miejscami niedopracowany, to czuć fundamenty pod coś naprawdę solidnego. Oby twórcy trzymali kurs i regularnie aktualizowali zawartość – wtedy będzie to tytuł, który z czasem może stać się mobilnym hitem.

Był to artykuł z serii: Invincible: Guarding The Globe
Spis treści