Automat, który karmi cię nadzieją i pożera twoją duszę
Jest coś fascynującego w grach, które bawią się naszym pojęciem szczęścia. Kiedyś słyszałem, że prawdziwe automaty do gier nie działają na czystym przypadku, tylko na tak zwanych „interwałach”. To znaczy, że nie wygrywasz dlatego, że masz szczęście, ale dlatego, że trafiłeś w odpowiedni moment – ktoś przed tobą przegrał piętnaście razy, więc teraz masz szansę zgarnąć nagrodę. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale to dobrze tłumaczy, dlaczego raz udało mi się wygrać kilkaset dolarów, skacząc po maszynach w kasynie.
I właśnie z tej pokręconej filozofii wychodzi CloverPit – najnowsza gra studia Panik Arcade, znanego wcześniej z absurdalnego Yellow Taxi Goes Vroom. To coś pomiędzy automatowym szaleństwem a roguelike’owym koszmarem, gdzie każdy obrót bębnów może być ostatnim.
Piekło w rytmie dźwigni
W CloverPit budzisz się w zardzewiałej celi, w której twój jedyny towarzysz to stary, brudny automat i bezlitosny bankomat, żądający spłaty długu. Gra łączy elementy hazardu, losowości i planowania, tworząc coś, co wygląda jak slot machine, ale zachowuje się jak symulator uzależnienia z domieszką czarnego humoru.
Każda runda to walka z czasem – masz określoną liczbę spinów, by zarobić pieniądze i wpłacić je do bankomatu, zanim skończy się termin. Jeśli nie zdążysz, lądujesz w dziurze. Dosłownie. To proste i brutalne, a przy tym zaskakująco satysfakcjonujące.

Z pozoru wszystko kręci się wokół wygrywania pieniędzy, ale im dłużej grasz, tym bardziej zaczynasz rozumieć, że gra to nie tylko hazard, lecz także alegoria. Zamyka cię w rytuałach, w które sam się wciągasz. Każdy spin to nadzieja, każda porażka to obietnica, że „następnym razem na pewno pójdzie lepiej”.
Mieszanka, która nie powinna działać, ale działa znakomicie
Najprostszy sposób, żeby opisać CloverPit, to: Luck be a Landlord spotyka Balatro w stylistyce Buckshot Roulette. Czyli: weź podstawę z gier hazardowych, dorzuć mroczny klimat i odrobinę makabry, a wszystko zalej wrogą, metaliczną aurą samotności.
Całość to hybryda roguelike’a i hazardówki, która działa zaskakująco dobrze. Masz tu prosty cel – graj, zarabiaj, spłacaj dług. Ale w tle dzieje się coś znacznie większego. Nie wiadomo, kim jest tajemniczy „gospodarz”, który przez telefon komentuje twoje poczynania. Nie wiadomo też, dlaczego w ogóle siedzisz w tej celi. Wszystko jest podszyte dziwną, niepokojącą atmosferą – jakbyś był królikiem doświadczalnym w eksperymencie, który udaje grę losową.

Co ciekawe, twój „opiekun” jest uprzejmy i spokojny, ale wyraźnie ma cię gdzieś. Nie zabija cię, nie grozi – po prostu pozwala, byś sam się pogrążał w swoim uzależnieniu.
Synergie albo śmierć
Podstawą rozgrywki są Lucky Charms – specjalne amulety, które zmieniają sposób działania automatu. Jedne zwiększają wartość wygranych, inne podbijają częstotliwość konkretnych symboli, a jeszcze inne pozwalają ci oszukiwać śmierć przez kilka dodatkowych spinów.
Niektóre działają pasywnie, inne trzeba aktywować przyciskiem na maszynie. Gra szybko uczy cię, że przetrwanie zależy od synergii – od tego, jak połączysz swoje Charmsy, by wzajemnie się wzmacniały. Nie bez powodu ekran powitalny mówi: „Szukaj interakcji między szczęśliwymi amuletami, albo zgiń.”
Brzmi zabawnie, ale w praktyce to brutalna prawda. Jeśli grasz chaotycznie, nie przetrwasz. Jeśli budujesz zestaw logicznie – możesz dojść daleko. W tym sensie CloverPit jest bardziej strategiczny, niż można by się spodziewać po grze o kręceniu bębnami.
Między rundami odbierasz też tajemnicze telefony. Dzwoni do ciebie ktoś, kto oferuje drobne bonusy, wymiany lub ulepszenia. Wtedy musisz zdecydować, czy ryzykujesz dalsze granie, czy inwestujesz w przetrwanie.
Prosty koncept, diabelnie głęboka rozgrywka
CloverPit wydaje się prosty – po prostu ciągniesz dźwignię i patrzysz, co wypadnie. Ale po kilku godzinach grania zaczynasz widzieć, że tu każdy ruch ma znaczenie. Możesz np. wpłacić część pieniędzy do bankomatu przed kolejnym spinem, żeby zgarnąć odsetki w następnej rundzie. Możesz też zaryzykować i grać dalej, licząc, że uda ci się podbić wynik przed końcem terminu.
Ta prostota wciąga. Gdy już zrozumiesz, jak działają mechaniki, zaczynasz kombinować, planować, analizować swoje szczęście. Każdy run jest inny – trochę przez losowość, a trochę przez to, że gra ciągle kusi nowymi Charmsami, ulepszeniami i sekretami.

Warto wspomnieć, że eksplorując swoją celę, możesz natrafić na dodatkowe elementy – np. rozbitą toaletę, która, o dziwo, potrafi ukrywać bonusowe amulety. Tak, nawet klozet może okazać się kluczem do wygranej.
Mechanika, która nie daje ci spokoju
Każdy run w CloverPit robi się coraz trudniejszy. Z każdym kolejnym Deadline’em wzrasta wymagany próg pieniędzy, a do tego pojawiają się efekty negatywne – jak słynny wzór 666, który może wyczyścić twoje konto w jednej chwili.
To sprawia, że gra wymaga ciągłego dostosowywania się. Nie możesz polegać na jednym zestawie Charmsów, który działał wcześniej – musisz kombinować i improwizować, by przeżyć. I właśnie to jest w niej tak uzależniające: ta cienka granica między kontrolą a chaosem.
Z czasem zaczynasz odblokowywać nowe elementy, które zostają z tobą na kolejne runy – np. szuflady, w których możesz przechowywać nieużywane Charmsy. Każdy postęp daje ci nowe narzędzia, ale też coraz mocniej wciąga cię w hazardową pętlę, w której gra balansuje pomiędzy zabawą a czymś znacznie mroczniejszym.
CloverPit – kusząca pułapka, od której trudno się oderwać
Największą siłą CloverPit jest to, że ciągle obiecuje ci coś nowego. Każdy run daje nadzieję, że tym razem uda ci się wygrać więcej, odkryć coś nowego, odblokować kolejny fragment układanki. Gra powoli, niemal sadystycznie, odsłania swoje sekrety i nie pozwala przestać kręcić dźwignią.

To trochę jak uzależnienie w pigułce – każda runda to mikrodawka dopaminy, każdy Jackpot to obietnica sensu. I choć w tle czai się fabuła, jakaś większa tajemnica, większość graczy pewnie nawet nie zatrzyma się, żeby o niej pomyśleć. Bo po co, skoro można jeszcze raz pociągnąć za dźwignię?
CloverPit to jedna z tych gier, które udają prostą zabawkę, ale pod spodem kryją genialny projekt i głęboki komentarz o naturze ludzkiej chciwości. Mechanicznie to świetnie zaprojektowany roguelike o slotach, ale emocjonalnie – to opowieść o tym, jak łatwo wpaść w nałóg.
Jeśli lubisz takie gry jak Balatro czy Luck be a Landlord, CloverPit natychmiast cię kupi. A jeśli jesteś nowy w tym gatunku, to właśnie tu zrozumiesz, dlaczego „ciągnięcie dźwigni” potrafi być tak satysfakcjonujące.
Jedyne, do czego można się przyczepić, to nieco przeładowane opisy Charmsów – czasem aż za dużo liczb i procentów. Ale to drobiazg. Po kilku godzinach wszystko zaczyna być intuicyjne, a wtedy gra pochłania cię bez reszty.
CloverPit to diabelski automat, który udaje grę o szczęściu, a w rzeczywistości jest testem twojej cierpliwości i determinacji.
Zanim się obejrzysz, będziesz siedzieć w ciemnej celi, z dłonią na dźwigni, powtarzając w myślach: „Jeszcze jeden spin. Tym razem się uda.”

Pasjonat gier MMO i typowo społecznościowych aplikacji. Redaktor naczelny portalu Desercik i twórca wielu innych portali nie tylko o grach. Codziennie porusza zagadnienia związane z marketingiem internetowym na swoim prywatnym blogu. Wieczorami czas spędza z córką, a gdy zaśnie zaczynać grać… grać w to co najlepsze.

