Final Fantasy 7 Remake: Buster Sword był o krok od zmiany, której fani by nie wybaczyli

Gdy Square Enix zabrało się za Final Fantasy 7 Remake, wielu graczy cieszyło się, że w końcu dostaniemy szansę przeżyć tę kultową historię w nowoczesnej oprawie, z pełną mocą obecnych konsol. Studio potraktowało projekt jako okazję, żeby trochę odświeżyć oryginał: dodać nowe sceny, rozwinąć wątki, a nawet przerobić pewne elementy, których po prostu nie dało się upchnąć w 1997 roku. Ale przy tym wszystkim okazało się, że twórcy mieli w ręku pomysł, który prawdopodobnie wywołałby burzę większą niż jakakolwiek zmiana w całej tej trylogii.
Chodzi o Miecz Buster. Ten kolos jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych fantów w całej historii gier. Chociaż wygląda jak coś, czego nie podniósłby nawet profesjonalny strongman, to dla fanów FF7 jest symbolem – wręcz znakiem firmowym Clouda od pierwszej chwili, gdy pojawił się na ekranie. Nic dziwnego, że inspiracja tym mieczem przelała się później do innych tytułów i stworzyła całą modę na „wielkie jak lodówka” bronie.

I tu robi się ciekawie, bo w rozmowie z Julienem Chièze, dyrektor Naoki Hamaguchi przyznał, że zespół przez moment zastanawiał się, czy nie zrobić Buster Sworda trochę bardziej realistycznym. A mówiąc „realistycznym”, mamy na myśli… mniejszym. Już na starcie można sobie wyobrazić reakcje społeczności, gdyby Cloud wyszedł na scenę ze smuklejszym, bardziej „przyziemnym” mieczem. Krótko mówiąc – nikt by tego nie kupił.
Hamaguchi wspomniał, że podczas prac nad Remake pojawiały się wątpliwości. Cloud macha tym gigantycznym kawałem metalu jedną ręką, jakby to była zwykła stalówka, co faktycznie potrafi rozwalić immersję, jeśli ktoś patrzy bardzo realistycznie. Ale jednocześnie reżyser zauważył, że każde odejście od oryginału osłabiłoby to, co wyróżnia FF7. I trudno się z tym nie zgodzić.
Według Hamaguchiego chwilami naprawdę rozważano tę zmianę – jednak ostatecznie zwyciężyła myśl, że Buster Sword jest po prostu zbyt ikoniczny, żeby go ruszać. Gdyby twórcy „odchudzili” go do bardziej realistycznych rozmiarów, gracze potraktowaliby to jak zamach na ducha oryginału. I szczerze? Pewnie byłoby dużo gorzej niż przy jakichkolwiek fabularnych zmianach.

To jest właśnie ten problem, który pojawia się przy odświeżaniu klasyków – trzeba znaleźć balans między nowoczesnością a fanowską pamięcią. Tu jednak Square Enix trafiło w punkt. Cloud dalej nosi swoje wielkie żelastwo, wygląda to absurdalnie, wygląda to epicko i wygląda to dokładnie tak, jak zapamiętaliśmy to wszyscy.
I chyba tak właśnie powinno być. Fanom Final Fantasy nie przeszkadzało to w 1997, nie przeszkadza teraz – a realizm realizmem, w serii i tak widzieliśmy rzeczy znacznie mniej logiczne niż facet biegający z ośmiokilometrowym mieczem.






