Dying Light: The Beast – ponad 170 modeli zombie i nowe koszmary w akcji

Jeszcze przed premierą Dying Light: The Beast wiemy już, że twórcy postanowili pójść na całość, jeśli chodzi o różnorodność przeciwników. Gra ma zawierać ponad 170 unikalnych modeli zombie, co brzmi jak prawdziwy festiwal strachu. Techland od lat stawia na detale i klimat, a tutaj widać to szczególnie – celem jest zachowanie realizmu i odrobiny człowieczeństwa w potworach, które przecież kiedyś były zwykłymi ludźmi.
Co ciekawe, premiera gry zaliczyła mały rollercoaster – najpierw była zaplanowana na 22 sierpnia, później przesunięta na 19 września, a finalnie wylądowała na 18 września. Początkowo The Beast miało być jedynie dodatkiem do „dwójki”, ale twórcy zdecydowali inaczej i gracze znów wcielą się w Kyla Crane’a, bohatera pierwszej części z 2015 roku. To spora niespodzianka, bo wielu spodziewało się powrotu Aiden’a z „Dying Light 2”.
Biters – klasyka w nowym wydaniu
Najliczniejszą grupą wrogów będą oczywiście Biters, czyli klasyczne „gryzaki”. Ma ich być ponad 110 wariantów, a każdy z nich ma wyglądać nieco inaczej. Co ważne, przeszły one gruntowny lifting – zamiast wysuszonych i przypominających mumie ciał, zobaczymy potwory bardziej „świeże”, obrzmiałe i pełne wilgoci. Zmienią się też ich zachowania – niektóre będą próbowały nas zaskoczyć unikalnymi zagrożeniami, a inne zdradzą resztki dawnej ludzkiej świadomości. Wyobraźcie sobie zombiaka, który z przerażeniem gapi się na swoją oderwaną rękę – niby drobny detal, ale robi wrażenie.
Virals – ofiary eksperymentów Barona
Druga główna kategoria przeciwników to Virals, czyli zarażeni, którzy padli ofiarą eksperymentów złowrogiego Barona. Ma ich być prawie 60 różnych wersji, a każdy z nich otrzyma unikalne cechy i zdolności. Niektóre Virals będą pluły kwasem, inne zaatakują brutalną siłą, pokazując, że są czymś więcej niż zwykłymi żywymi trupami. To właśnie ich różnorodność sprawi, że nigdy nie będziemy mieć pewności, na co natkniemy się za rogiem.

Chimery – koszmar na dwóch nogach
Najmniejszą liczebnie, ale zdecydowanie najgroźniejszą grupą przeciwników będą Chimery. To potwory, które najbardziej odbiegają od swojej ludzkiej przeszłości – prawdziwe koszmary wyciągnięte z laboratorium obłędu. Ich design powstawał w oparciu o badania nad ludzkimi mięśniami i tkankami, co dało efekt w postaci obrzydliwych abominacji: obdartych ze skóry, z kośćmi przebijającymi się przez zgniłe ciało, rozdwojonymi szczękami i dłońmi, które zamieniły się w broń. Każde spotkanie z takim monstrum będzie walką o życie, a ich obecność ma budzić prawdziwy niepokój.

Dying Light: The Beast zapowiada się na grę, w której różnorodność zombie stanie się jednym z głównych atutów. Twórcy nie tylko poszli w ilość, ale też w szczegółowość i klimat, przez co każde spotkanie z potworami ma dostarczać nowych emocji. Widać, że Techland dobrze rozumie, że gracze oczekują czegoś więcej niż tylko kolejnych bezmyślnych mas – tutaj zombie są straszne, odpychające, ale jednocześnie mają w sobie coś ludzkiego, co sprawia, że jeszcze trudniej przejść obok nich obojętnie.
Nie da się ukryć – jeśli ktoś lubi klimaty survival horroru połączonego z parkourem i brutalną walką, to nadchodząca premiera będzie obowiązkowym punktem jesieni. Teraz tylko pozostaje pytanie – czy odważycie się spojrzeć prosto w twarz swoim koszmarom, kiedy staną przed wami w Dying Light: The Beast?






