Crisol: Horror z hiszpańskim folklorem i brutalną mechaniką krwi

Pomyśl przez chwilę, jak często w zwykłej grze survival horror musisz przeładowywać broń. Wiesz, amunicja zwykle jest tu na wagę złota, bo niby rzadko gdzie się ją znajdzie, ale gdy wokół czają się bezlitosne, mordercze kreatury nocy, to zazwyczaj nie zastanawiasz się długo i zasypujesz ich gradobiciem kul, by tylko ocalić własną skórę. No i właśnie tutaj wchodzi Crisol: Theater of Idols, które kompletnie burzy ten schemat i zmusza cię do oddawania własnej krwi za każdym razem, kiedy chcesz doładować magazynek. To jest zupełnie nowe podejście do tematu skąpości zasobów w horrorach – przeładowanie to nie już tylko machnięcie palcem, ale krwawy i wykańczający zdrowie proces, przez który każda pojedyncza kula staje się naprawdę na wagę życia i śmierci.

Patrząc na to trochę szerzej, Crisol: Theater of Idols to jedna z pierwszych gier, które trafiają do oferty Blumhouse Games – studia, które ma nosa do naprawdę klimatycznych, mocno horrorowych produkcji. Za powstanie Crisol odpowiada Vermila Studios, które czerpało inspirację z hiszpańskiego folkloru, a sama akcja toczy się w fikcyjnej wersji Hiszpanii, zwanej Hispania. Na pierwszy rzut oka Crisol nie wygląda jak klasyczny survival horror – nie jest ciemno, mrocznie, ani ponuro. Wręcz przeciwnie – gra jest jasna, kolorowa i bardzo stylizowana, co jest sporym odejściem od tych ciemnych, klaustrofobicznych klimatów, które zazwyczaj kojarzymy z gatunkiem. Ale uwierz mi, te żywe barwy to tylko zasłona dymna – Crisol jest równie przerażające, intensywne i pełne napięcia, co najlepsze horrory, które znamy.

Jeszcze zanim usiadłem do Crisol podczas Summer Game Fest 2025, już sporo mówiło się o tej „krwawej” nowości. Krew to dosłownie serce całej rozgrywki w Theater of Idols. Wcielasz się w żołnierza Gabriela i… tak, używasz własnej krwi, żeby przeładować broń. I to odbiera twoje zdrowie, które i tak jest ograniczone i kruche. Podczas mojej 45-minutowej sesji gry zdarzyło mi się zginąć wiele razy – ta gra ma naprawdę wymagającą krzywą nauki i zmusza do przemyślanego zarządzania tym, co masz. Za każdym razem, kiedy padałem, wracałem jeszcze bardziej zmotywowany, żeby przedzierać się przez mroczne uliczki Hispanii – zanim jakiś nowy koszmar nie wyskoczył z cienia i nie zmusił mnie do ucieczki.

Fragment Hispanii, który miałem okazję eksplorować w dema, przypominał prawdziwy labirynt. Trzeba było przeszukiwać ciemne zaułki, opuszczone budynki i nie dać się złapać przez te przerażające, manekinopodobne potwory. Nie raz zdarzało mi się przeczołgać przez okno, żeby uciec, tylko po to, by za kolejnymi drzwiami znowu spotkać więcej tych krwiożerczych manekinów.

Większość z nich można było wyeliminować kilkoma precyzyjnymi strzałami w głowę, ale co ważne – za każdym przeładowaniem widzisz, jak twoja krew się kurczy, a pasek zdrowia maleje. To naprawdę bezlitosne przypomnienie, by strzelać z głową. Jeśli, tak jak ja, masz tendencję do sypania kulami na oślep zamiast uważnie wymierzać, musisz całkowicie zmienić styl gry. Możesz co prawda odzyskać zdrowie, pijąc krew zwłok albo wstrzykując sobie coś, co nazywają „krwią syreny”, ale te zasoby są bardzo rzadkie i trzeba je oszczędzać jak skarb.

Czasem najlepszym wyjściem jest po prostu ucieczka. Tak było na przykład w przypadku mechanicznego koszmaru o imieniu Dolores, który za pierwszym razem wywołał u mnie głośne „Nie, dziękuję!”. Dolores porusza się po Hispanii na swoich robotycznych ramionach i nogach, wyczuwając każdy twój ruch – najmniejszy hałas i już biegnie prosto na ciebie. Większość moich zgonów wiązała się właśnie z tym spotkaniem, przez co musiałem całkowicie zmienić podejście i zacząć skradać się po cichu.

Nawet kiedy próbujesz się ukryć, słyszysz, jak Dolores cię prowokuje, pyta gdzie jesteś i nazywa „soldadito” – czyli takim małym żołnierzykiem. To ironiczne, bo jej twarz wygląda niemal jak laleczka, co w zestawieniu z mechanicznym, zimnym ciałem robi naprawdę przerażające wrażenie. Ta postać prawdopodobnie będzie mnie nawiedzać w koszmarach jeszcze długo. Wiedziałem, że nie da się jej zabić, ale to nie powstrzymało mnie od odruchowego ostrzeliwania jej twarzy – co tylko wykańczało mnie jeszcze bardziej. Jej nieustępliwy pościg przypomniał mi Nemesisa z Resident Evil – nawet jeśli nie widzisz, że jest blisko, czujesz, że może wyskoczyć z każdego kąta.

Poza tym, Crisol przypomniało mi też trochę BioShocka – nie tylko przez stylizowaną grafikę i świecące strzykawki, ale też przez ten klimat opuszczonej dzielnicy pełnej historii ukrytych w detalach otoczenia, jak w Rapture. Dla debiutującego Vermila Studios to naprawdę imponujące, bo ta gra ma w sobie pełnoprawny, dopracowany survival horrorowy klimat.

No jasne, to tylko 45 minut zabawy, więc daleko mi do ostatecznego wyroku, ale z planowaną premierą na późniejszą część 2025 roku, Crisol wygląda na świetnego kandydata, by zostawić krwisty ślad w gatunku survival horrorów i jeszcze mocniej ugruntować Blumhouse Games jako twórców wyjątkowych, mrocznych i wciągających doświadczeń.

Może Cię zainteresować

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *