Pierwszy raz zobaczyłem Ball X Pit podczas prezentacji w Londynie zorganizowanej przez wydawcę, Devolver Digital i od razu wiedziałem, że muszę w to zagrać. Nie wiem, czy moje oczekiwania były rozsądne, ale byłem pewien, że ta gra mnie wciągnie – i nie pomyliłem się. Czy będzie to gra roku? Może przesada, ale po kilku rundach wiedziałem, że Ball X Pit to coś wyjątkowego.

Nie jest to jednak gra idealna. Momentami potrafi być irytująca, balans bywa nierówny, a niektóre elementy rozgrywki wymagają cierpliwości. Mimo to pomysł, w jaki sposób Kenny Sun połączył tu klasyczne mechaniki z różnych gier w spójną i oryginalną całość, sprawia, że wystarczy kilka sekund rozgrywki, by od razu poczuć magię tego tytułu.

Ball X Pit to mieszanka gatunków, którą trudno opisać jednym zdaniem. Trochę przypomina Vampire Survivors, trochę klasyczne Breakout czy Peggle, wchodzi też w klimat bullet-hella i roguelite’owego deck-buildingu, z dodatkiem lekko RPG-owych elementów i mini-systemu budowy miasta. W praktyce strzelamy strumieniem odbijających się kul w rosnący mur klocków, gdzie każdy klocek to wróg, a kule mają swoje specjalne właściwości – od zadających obrażenia w obszarze, przez truciznę, ogień, leczenie, aż po eksplodujące „baby balls”. Bohaterowie, których sterujemy, również mają unikalne zdolności i poziomy doświadczenia, a każdy run to kombinacja elementów losowych i świadomych wyborów. Wszystko to osadzone jest w lekko humorystycznym, ziarniście graficznym świecie inspirowanym PS1-ową estetyką mrocznej fantasy – szukamy skarbów w ogromnym dole, gdzie niegdyś stało miasto Ballbylon.

Mechanika jest jednocześnie prosta i wciągająca. Sterujemy bohaterem lewym drążkiem, a strumień kul kierujemy prawym. Przeciwnicy mogą nas uszkodzić, jeśli dotrą do dolnej krawędzi ekranu lub trafią pociskami. Ruch jest kluczowy, nie tylko by unikać ataków, ale także by zbierać XP i przedmioty, które zostawiają wrogowie. Po każdym poziomie wybieramy nowe kule lub pasywne umiejętności, co nadaje każdemu runowi świeżości.

Możemy mieć jednocześnie do czterech kul, które mają różne właściwości – lasery niszczące całe rzędy wrogów, kule rodzące małe kule, czy leczące. Fuzje i ewolucje kul pozwalają tworzyć zupełnie nowe, potężniejsze kombinacje, co sprawia, że każda runda jest nieprzewidywalna, a jednocześnie daje ogromną satysfakcję.

Ball X Pit łączy intensywną akcję z przyjemnym, półautomatycznym progresem. Jest wciągająca, dynamiczna i jednocześnie relaksująca – obserwowanie, jak nasze kule powoli niszczą armię klocków, to prawdziwa frajda. Jednak balans nie jest idealny – rundy mogą trwać nawet 20 minut, bossowie mają gigantyczne pule życia, a różnorodność bohaterów i kul nie zawsze wystarcza, by każda rozgrywka była świeża.

Między rundami mamy też minigierkę budowy miasta, w której rozwijamy Ballbylon, zbieramy zasoby i wznosimy nowe budynki. Pomysł jest ciekawy, ale początkowo powolny i trochę uciążliwy. Nie dodaje wiele do głównej akcji, ale działa jako miły przerywnik, pozwalający złapać oddech między rundami.

Mimo drobnych wad, Ball X Pit wciąga bez reszty. To matematyczna, ale też nieprzewidywalna gra – kule odbijają się, wrogowie nadchodzą, liczby rosną, a chaos jest jednocześnie satysfakcjonujący i hipnotyzujący. Każdy run to mieszanka planowania i przyjemnego chaosu, gdzie minimalny wysiłek w połączeniu z dobrą strategią daje ogromną frajdę. Nie mogę się od niej oderwać.

Był to artykuł z serii: Ball X Pit